czwartek, 6 sierpnia 2009

Plitvice

O 9tej bylismy juz spakowani i gotowi do drogi. Po kilku lykach
tureckiej kawy wyszlismy na pobliski przystanek i juz po chwili
siedzielismy w samochodzie piekarza. W miescie wymienilismy pieniadze,
zrobilismy zakupy i zjedlismy sniadanie (tradycyjne ;P). 15 min zajelo
nam dotarcie na miejscowke. Niestety, wydostanie sie z miasta w strone
Rijeki kolejne 1,5h. Zabralo nas dwoje Niemcow zmierzajacych na wyspe
Krk, tam gdzie i my mielismy dzis zawitac. Niestety Natalia, nasz host
tam, do konca miesiaca zostanie w Wiedniu. Krk omijamy, jedziemy do
Jezior Plitvickich.
Dojechalismy przed most laczacy Krk z ladem i wsiedlismy na 10km do
kolejnego, lokalnego juz auta. Ze stacji benzynowej w ... Zabral nas
ojciec (znowu) jadacy do Senj po dzieci. Swietnie nam sie rozmawialo.
Po raz kolejny zareklamowalismy CouchSurfing, zdobylismy kolejna
tutejsza kapele do przesluchania, wymienilismy sie mailami i
ruszylismy dalej.
Na kreta droge przez gory zabral nas dziennikarz. Pewnie pomyslicie:
o! Dziennikarz to pewnie Kuba sie ucieszyl. Otoz nie. Gbor jakich malo
gadal do nas jak do stopowych idiotow, jakichs polskich ignorantow:
- Nie nie, nie ta droga! Ja jestem dziennikarzem, znam sytuacje.
Pojedziecie tedy.
Pozniej zastanawialismy sie z Ula co dziennikarz z Zagrzebia ma do
sytuacji na gorskiej drodze do Plitvic... Na szczescie jechal z
kobieta z ktora bardzo fajnie sie nam rozmawialo wiec nie bylo tak
zle.
Gdy wysiedlismy na szczycie serpentyn zaczely sie schody. Mielismy juz
w oczach wizje rozbicia obozu przy drodze ale na szczescie sympatyczny
'zolnierz' i dwojka Austriakow pojawili sie w pore.
Dotarlismy do Jezerce ale co dalej. Do okola mnostwo dobrych miejsc na
oboz (Jezerce to na prawde bardzo mala miejscowosc prawie w calosci
zlozona z pensjonatow) wiec nie zawracajac sobie zbytnio glow noca,
skoncentrowalismy sie na jedzeniu. Oh coz to musial byc za widok dla
tych wszystkich Wlochow, Niemcow i Chorwatow - dwojka Polakow zajela
przydrozna laweczke i krojac chleb gotuje wode na gazie :D Jedna grupa
zrobila nam chyba nawet zdjecie ;P
Nasz oboz na przeciwleglym do drogi stoku za drzewami wydawal sie
idealny, jedynie nie zauwazony oset przebijal sie przez podloge
namiotu ;)
Rano mielismy maly problem z pozbieraniem sie ale pokonalismy
przeciwnosci i ruszylismy w strone wejscia nr 2. Niestety pierwsza
rzecza ktora powalila nas na kolana wcale nie byly jeziora, ani
wodospady, ani nawet ich kolor. Powalila nas cena wstepu. 110 kun
(16e) od glowy i oficjalnie brak znizek dla studentow :/ W sumie
poszedlby na to caly nasz zapas kun zrobiony rano... No nic jak sie
juz tu po dlugich a ciezkich dopchalismy i wszyscy na okolo mowia ze
warto to staje w kolejce do kasy i trudno. Kolejka oczywiscie dluga.
Azjaci, Chorwaci, Amerykanie, Holendrzy i oczywiscie rodacy Polacy ich
najwiecej i oczywiscie od nich najglosniej. Wszyscy stoimy w kolejce
do jednego okienka gdzie sympatyczna choc raczej milczaca pani
sprzedaje bilety. Zaintrygowal mnie ISIC powieszony obok
nieprzeblaganej kartki z cenami biletow. Karta jakiejs dziewczyny
przyczepiona do szyby w nadziei ze ta jeszcze tu wroci i ja zabierze.
Moja kolej przy okienku - a co! Sprobuje:
- Dober dan. Czy sa znizki dla studentow?
- Tak, ale tylko z miedzynarodowa legitymacja studencka...
Wchodzimy za polowe ceny! :D Pozniej sie okazalo ze zadnych biletow
miec nie trzeba bo po prostu nikt ich nie sprawdza. Wsiadasz do
kolejki i jedziesz, wchodzisz na statek i plyniesz. Nie wazne.
W okolicy nie ma nic innego do roboty a nasz oboz chcielismy rozbic
dopiero o zmierzchu wiec zdecydowalismy sie na trase "H", czyli
najpierw kolejka w lewo, na nogach w dol i statkiem w prawo przez
wielkie jezioro do wodospadu i z powrotem.
Bardzo ale to bardzo zdziwila/zaniepokoila nas sytuacja gdy siedzac w
kolejce obserwowalismy jak obsluga parku biega w pospiechu zeby
zorganizowac mezczyznie na wozku miejsce w wagoniku. Caly park nie
jest raczej przystosowany dla takich osob ale to nie przeszkadza
zarzadcom sprzedawac dla nich specjalnych biletow. Na wspomnianej
wyzej kartce jest nawet ikonka z osoba na wozku. Trwalo to wszystko
bardzo dlugo ale na szczescie pojechal.
Nie bede sie rozpisywal o samym parku - jesli byliscie w Plitvicach to
wiecie jak wygladaja zielone (vel niebieskie) jeziora a jesli nie to
zobaczycie na naszym slideshow po powrocie :)
Ogolnie Plitvickie Jeziora niestety nas nie zachwycily. Masa ludzi
przewijajaca sie po kladkach odstrasza, wrecz meczy. Dobrze jest
jeziora zobaczyc bo to na prawde ladne miejsce ale przez caly, 6cio
godzinny pobyt w parku ani razu nie zrobilismy "wow! :o", ani razu nie
zachwycilo nas cos tak, zebysmy nie chcieli isc dalej jak np w
sevilskim palacu albo chocby na Triglavie (dopisek by Ula: a w
pawlusowym przewodniku Pascala stoi ze to najwazniejsze miejsce do
zobaczenia w Chorwacji).

Mielismy jeszcze po wyjsciu troche czasu do zmierzchu wiec usiedlismy
na naszej lawce przy drodze i czekalismy. Zastanawialismy sie nad tym
czy ktos nas wczoraj albo dzis rano widzial i gdy juz doszlismy do
wniosku ze na pewno nie, minal nas samochod i wjechal w uliczke
prowadzace na nasze wspaniale "pole namiotowe". Zatrzymal sie
doslownie po drugiej stronie naszego malego lasku i czekal :/ Ktos
doniosl - miejscowka spalona...
W trakcie szukania nowego miejsca zdazylo sie sciemnic wiec podjelismy
trudna decyzje i zatrzymalismy sie przy jednym z domow. Za 20e
dostalismy miejsce na namiot, lazienke i fazowa kuchnie w szopie z
wielkim indianinem na scianie :) Obiad, prysznic i spac - jutro
jedziemy do Zadaru :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz