wtorek, 25 sierpnia 2009

Kavadarci

No to jestesmy w Macedonii. O naszym miescie wiemy tyle, ze slynie z produkcji wina, poza tym nic. Mamy nadzieje ze Amir, nasz host, bedzie fajnym czlowiekiem i ze to bedzie ciekawe couchsurfingowe przezycie, sadzac po referencjach na jego profilu. Przezycie bylo, choc zdecydowanie nie CSowe. Ale o tym dalej...

Siedzimy z plecakami na placu w centrum miasteczka i czekamy na Amira, ktory mial po nas przyjechac szarym landcruiserem. Musielismy przyciagac uwage, turysci pewnie sa tu rzadko widziani; i faktycznie po chwili podchodzi do nas jeden z chyba dwudziestu dziadkow siedzacych na placu i pyta, skad jestesmy. Na slowo "Polska" milknie na chwile, intensywnie wpatrujac sie raz we mnie, raz w Kube i... zaczyna mowic po polsku. Nie plynnie, ale zrozumielismy ze w czasie wojny pracowal w Niemczech z Polakami, ze ma tam dzieci. Z kazdym slowem glos drzal mu coraz bardziej, az w koncu zamilkl ze lzami w oczach. To bylo niesamowite, jak sie wzruszyl przypominajac sobie wszystko, co przezyl... Podchodzi Amir. Wysoki i dobrze zbudowany, z wyzszoscia patrzy na dziadka i zwraca sie do nas - "juz pierwsze znajomosci?". Strasznie duzy kontrast.

Jeszcze nie zdazylismy dobrze dojsc do siebie po spotkaniu z dziadkiem, a juz wsiadamy do wielkiego eleganckiego jeepa i Amir zaczyna monolog, najwidoczniej powtarzany juz po raz kolejny: jestem prezesem tutejszego klubu, nasza druzyna jest czolowa druzyna Macedonii, mam dosyc sporo pracy i jestem dosc rozpoznawalna osoba w miescie wiec nie bede mogl spedzic z Wami duzo czasu... Cenie sobie prywatnosc i pewnie Wy tez potrzebujecie odpoczynku, wiec zarezerwowalem Wam pokoj w hotelu, wszystko juz zalatwione...

I faktycznie. Zawiozl nas do trzygwiazdkowego hotelu, pokoj z lazienka, balkonem i klimatyzacja... 15 minut na zostawienie plecakow i obiad do pobliskiej restauracji. "Wszystko zaplacone, nie musicie sie o nic martwic, mozecie tu przychodzic tak czesto jak chcecie". Jedzenie bylo przepyszne ale mielismy mieszane uczucia. Owszem, potrzebujemy odpoczynku i owszem, Amir moglby wydac swoje pieniadze np na kolejny samochod zamiast pomagac podroznikom, ale jednak to nie o to chodzi w CSie... Postanowilismy sie jednak nie przejmowac i dobrze sie bawic.

Podczas obiadu dolaczyl do nas sluzbowa "prawa reka" Amira i okazalo sie ze zabiera nas wieczorem "w miasto". Wzielismy prysznic w hotelu, przebralismy sie i poszlismy. Bylo strasznie beznadziejnie, wiekszosc czasu gosc w ogole sie do nas nie odzywal, tylko rozgladal sie wokol i placil za drinki, a glupio tez bylo rozmawiac miedzy soba po polsku. Dopiero jakos po godzinie sie rozkrecil i cos nam opowiedzial, zadal pytania o podrozy. Wrocilismy do hotelu w nienajlepszych nastrojach.

Na drugi dzien, po hotelowym sniadaniu, o 10.30 czekala na nas taksowka (na szczescie nieoznakowana bo to juz by bylo przegiecie) majaca nas zabrac do stanowiska archeologicznego Stobi. Kierowca nie mowil po angielsku ale i tak lepiej sie z nim dogadalismy niz z nasza wczorajsza "przyzwoitka". Miejsce bardzo ciekawe, wykopaliska miasta z oryginalnymi murami, mozaikami, kolumnami. Potem kierowca zabral nas nad sztuczne jezioro (35km dlugosci i 100m glebokosci) i do monastyru, niestety zamknietego. Bardzo nam sie wycieczka podobala :) Kolejny punkt programu - lunch z Amirem. Posiedzial z nami 15min i poszedl do dentysty...

Popoludniu podwiozl nas na odkryty basen, na ktorym umowilismy sie z couchsurferka. Spedzilismy z Elodie ze 2h, potem do domu. O 8 mielismy zjesc kolacje z Amirem ale napisal ze nie da rady ale "oczekuje nas w Krunie o 22.30". Zjedlismy sami i poszlismy do baru, ale Amir przyszedl po jakiejs godzinie, posiedzial z nami 5 minut i poszedl do swoich znajomych. Pozegnalismy sie, podziekowalismy i wrocilismy do hotelu...

1 komentarz:

  1. Ale wpadka! Adziadzia ucalowaliście,co? Sam się troszkę wzruszyłem.Bardzo to prawdziwe,do bólu rzeczywiste...Dogoniła was Historia i Los.
    A kiedy będziecie w Krakowie?Ta-sar

    OdpowiedzUsuń