piątek, 14 sierpnia 2009

Sarajewo

Po nocy w Mostarze (na rewelacyjnym lozku i z klimatyzacja) wyszlismy na droge laczaca wybrzeze Bosni z Sarajewem. Wsiedlismy do dostawczego samochodu ze zmeczonym i raczej milczacym Chorwatem. Trasa biegnie kanionem Neretwy - bylo przepieknie. Zielononiebieska rzeka, a nad nia strome urwiska i gory. Jeszcze bardziej polubilismy Bosnie :)

Do Sarajewa dotarlismy po jakichs 2 godzinach. Gdy znalezlismy sie w centrum (po przejazdzce tramwajem i zabawie ze smiesznymi kasownikami) zadzwonilismy do hostelu, bo na ich stronie bylo napisane ze dowiaza do recepcji jak sie zadzwoni. Niestety (ale ostateczie stety) kobieta z ktora rozmawialam zdawala sie umiec po ang tylko adres hostelu i cene. Ruszylismy na poszukiwania, ale kolejnosc numerow domow jest troche pokopana wiec chodzilismy w te i nazad.

W pewnym momencie na chodniku wyprzedzil nas mlody facet - "czesc podroznicy, skad jestescie?". Po naszej odpowiedzi zaczal trajkotac plynna polszczyzna, ze studiowal rok w Warszawie, ze kocha Polske, ze jak to dobrze ze tak podrozujemy i... ze ma mieszkanie w Sarajewie, ktore wynajmuje turystom za 15€ od glowy ale ze Polakom da znizke na 10€. Gdy zaprowadzil nas na miejsce, okazalo sie ze do dyspozycji mamy dwupokojowe mieszkanie z kuchnia, lazienka i telewizorem :) oczywiscie zostalismy :) co wiecej, powiedzial tez ze ma mieszkanie w Dubrowniku, ktore obiecal nam zarezerwowac za ta sama cene :) Trzeba miec szczescie zeby trafic na takiego czlowieka :)

Po prysznicu i chwili odpoczynku ruszylismy na poszukiwanie czegos na obiad. Ryba nam sie niestety troche przypalila na patelni ale przynajmniej sie najedlismy ;) Tego wieczoru zostalismy w mieszkaniu i polozylismy sie dosc wczesnie z postanowieniem spania do oporu :D

Jak postanowilismy, tak zrobilismy :) Pobudka o 11, sniadanie kupione na targu (jeden gosc nie chcial nam sprzedac pomidora, Kuba twierdzi ze dlatego ze nie jestesmy stad) i kawa u marudzacej gospodyni (goraco, nie ma gosci, konkurencja - nie byla zadowolona ze znizki jaka dostalismy...). No i zwiedzanie. Przeszlismy sie glownym deptakiem, zagladnelismy na podworko meczetu, odwiedzilismy miejsce w ktorym zginal Franciszek Ferdynand. Na obiad wspaniale miejscowe cevapi - male kielbaski z miesa mielonego z cebula w chlebie typu pita, popijane kefirem - baaardzo dobre i strasznie sycace :)

Centrum nie jest duze, ale dosc zatloczone i intensywne - pelno handlarzy recznie zdobionymi jezrami (dzbanuszki do parzenia bosniackiej kawy, inaczej znanej jako kawa po turecku), turystow, modlacych sie... Bylismy wykonczeni (i obzarci) wiec wrocilismy do mieszkania i rozlozylismy sie przed telewizorem :) z zapalem ogladnelismy program na national geographic o tym gdzie w ukladzie slonecznym mogliby kiedys zamieszkac ludzie i dlaczego nie moga ;) zdecydowanie potrzebowalismy takiego odpoczynku :)

O 22 wyszlismy z domu zeby spotkac sie z pewnym couch surferem w city pubie. Knajpa byla fajna, ale ludzie maja tam zupelnie inny sposob spedzania czasu (inny cel?). U nas idzie sie na piwo w kilka osob i zazwyczaj koncentruje sie na swoim towarzystwie; w Sarajewie do knajpy przychodzi dwojka facetow, siadaja do siebie bokiem i rozgladaja sie wokolo i od czasu do czasu wymieniaja uwagi. Dziewczyny stanowia moze z 10% ludzi w knajpie...

Troche trudno bylo nam sie znalezc z Emre w tym tlumie (nie mielismy pojecia jak wyglada), ale jak juz sie spotkalismy to bylo strasznie fajnie, jeszcze z dwojka innych CSow z Kaliforni :) Emre jest Turkiem, ktory przyjechal do Sarajewa i otworzyl biuro podrozy. Jedna z fajniejszych osob poznanych na tym wyjezdzie :)

Polozylismy sie o 2 z mysla ze wstajemy o 7 i ruszamy do Dubrownika, gdzie czeka na nas rownie fajne mieszkanie w pieknym miescie :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz