wtorek, 25 sierpnia 2009

Tirana

Tirana obok Budapesztu jest najwieksza niespodzianka tej wyprawy. Wiemy ze nie powinnismy ale akurat w przypadku tego miasta, nastawilismy sie raczej na nic specjalnego - blad! Tirana to ogromne, nowoczesne a przede wszystkim kolorowe miasto. Merem jest tu malarz/architekt, ktory kazal pomalowac wszystkie budynki.

Stalismy na placu Skanderberga (taki albanski Kosciuszko) i czekalismy na wiadomosc od Olty, naszej hosty tutaj - 'Sprobojcie znalezc miejsce o nazwie Tajvan, bede tam za 10 min' - I ruszylismy bez pojecia gdzie jest i czym jest Tajvan. Troche nam zajelo uslalenie ze to nie targ ani park ale budynek w parku i gdzie dokladnie powinnismy sie stawic. Ostatecenie po 30 min spotkalismg sie z Ira, kuzynka Olty ktora zabrala nas do kawiarni w ktorej Olta siedziala juz z para Francuzow, z ktorymi bedziemy dzis dzielic salon. Na poczatku zdziwilismy sie czemu wyszla po nas Ira a nie sama Olta. Okazalo sie ze Olte jezdzi na wozku a Ira jej pomaga. Bylo to zaskoczenie ale bardzo pozytywne zaskoczenie :) CS jest dla wszystkich ! :D

Po kawie Francuzi ruszyli w miasto a my do domu. Po drodze (z pomoca dziewczyn) wymienilismy pieniadze. Niestety nie moglismy sie od razu umyc bo w Tiranie woda zakrecana jest na noc i na popoludnie (troche jak we Lwowie) wiec ruszylismy na pierwszy spacer przez miasto w poszukiwaniu obiadu - burek :)
Nie potrafie okreslic co to dokladnie jest, ale wydaje mi sie ze cieniutenkie 'kartki' ciasta przeklada sie nadzieniem (szpinak, pomidory, ser, mieso), buduje sie 2, 3 centymetrowej grubosci placek i piecze - pysznosci! (dopisek Uli - taki wielki i bardziej tlusty kapusniaczek ;))

Wieczorem duza grupa - my, Olta, trojka jej znajomych, Ira i Francuzi, wyszlismy do tradycyjnej albanskiej restauracji :) Na popoludniowej kawie dowiedzielismy sie ze wyjscie Olta i Francuzi zaplanowali juz wczesniej a ze ponoc nie jest drogo, dolaczylismy z radoscia. Idac przez wieczorna Tirane nie moglismy sie juz doczekac tego wszystkiego o czym opowiadaly Olta i Ira.
I slusznie! Miejsce okazalo sie wspaniale. Restauracja byla po prostu domem urzadzanym w tradycyjny albanski sposob. Ustalilsmy ze najlepiej bedzie jesli oni - Albanczycy, zamowia dla wszystkich tak zeby kazdy mogl sprobowac wszystkiego.
Zaczelismy od warzyw, marynowanej z czosnkiem papryki i chleba - pycha! Pozniej bylo juz tylko lepiej. Byla Raki (mocna jak sliwowica ;) ), kolorowa papryka nadziewana ryzem, tarta i burek. Wszystko smakowalo i wygladalo wspa nia le! Ale glowne (i chyba najbardeiej charakterystyczne) potrawy zostaly na komiec. Watrobka ale inna niz ta polska, i jelita ktorych sprobowalem tylko dla sprobowania (nie byly smaczne ;) ).

Nastepny dzien to nasz, juz indywidualny, spacer po Tiranie, ktora jeszcze bardziej sie nam spodobala. Jedna z rzeczy, ktora rzuca sie tu w oczy jest ilosc starszych ludzi. Skwery i parki wypelnione sa dziadkami grajacymi w domino. Wieczorem zastepuja ich mlodsi, wiec i my postanowilismy wyjsc na wieczorne piwo. Wczorajsi Francuzi ruszyli juz w droge do domu ale przyjechali nowi, wiec w 6tke ruszylismy na Vodafone Tower, zobaczyc nocne miasto z gory - wspanialy widok :)

Rano uradowani wiadomoscia o hoscie w Macedonii, ruszylismy w strone konca miasta. Wydostanie sie stopem z Tirany to dosc trudne zadanie. Wszedzie slyszysz tylko: Taxi! Taxi! i No no w Albanii tylko taxi... Na szczescie sie udalo i ruszylismy w dluga droge do Kavadarci :)
Pierwszy zatrzymal sie Francuz - ani slowa w jezyku innym niz francuski ale dalismy rade zrobic 40km.
Pozniej byl Albanczyk, bardzo sympatyczny choc tez tylko albanski i grecki. Dojechalismy do Elbasan. Na sam koniec podrozy z nim uslyszelismy w jego odtwarzaczu fajna muzyke a na pytanie 'co to?' nasz kierowca wreczyl nam plyte :)
Stanelismy na stacji przed miastem a po 15min siedzielismy juz w samochodzie do granicy. Nasz kierowca 20 lat temu wyjechal z Albanii i zdecydowanie nie byl zadowolony z obrotu spraw w jego kraju, poza tym ze ciagle o tym gadal, byl bardzo sympatyczny i pomocny. Dal nam kosz fig i winogron na tylne siedzenie a gdy dotarlismy na granice, znalazl nam kolejnego kierowce :)
Z granicy dojechalismy do Ohrydu z Mecedonczykiem. Przyjemnie sie rozmawialo, mial cos wspolnego z ktoryms (albanskim albo macedonskim) rzadem ale nie wiemy dokladnie kim byl.
Tutaj na chwile utknelismy ale po jakichs 40min zatrzymal sie pokrecony/zakrecony kierowca 'dostawczaka'. UE zle, kapitalizm zly (socjalizm zreszta tez)... Ratowala nas tylko swietna muzyka ktora puszczal i ktora ostatecznie dostalismy w prezencie :) Dowiozl nas pod Bitole gdzie zaczelismy sie martwic czy zdazymy dojechac przed noca - zostalo jeszcze prawie 200km. Jedynym wyjsciem byl bezposredni stop do Kavadarci, ktore ani nie jest wielkie ani nie lezy na bezposredniej drodze do Skopie. I udalo sie! :D Po chwili siedzielismy w malutkiej Kii Picanto z dwowa copywriterami pracujacymi dla T-Mobile. Jechali do Skopie i az do Prilepu czekali z przekazaniem nam najlepszej wiadomosci tego dnia - jedaiemy do Kavadarci :)

1 komentarz:

  1. Gratuluję fury szczęścia! Znowu do Was wrociło.
    Wszędzie pijecie najróżniejsze alkohole...Co to będzie,co to bedzie.../Mały John zakwaterowany w K.Sprzedałem dziecko.To kiedy bedziecie?ta-sar

    OdpowiedzUsuń