piątek, 14 sierpnia 2009

Mostar

Poranek byl ciekawy - Ula byla nieprzytomna a ja dostalem smiechawicy ;P
Pozbieralismy sie, odebralismy rzeczy i zjedlismy sniadanie na glowym deptaku z widokiem na port :)

Pan w informacji turystycznej (chyba jeszcze przed kawa) troche nas nie zrozumial ale przynajmniej skierowal w odpowiednim kierunku. Ruszylismy na przystanek autobusowy, ktory oczywiscie okazal sie nie tym przystankiem autobusowym, wiec poszlismy dalej. Autobus nr 1 dowiozl nas w dokladnie to samo miejsce z ktorego wczoraj stopowalismy do centrum. Sympatyczny tubylec pytaniem: 'do you need anything?' przerwal zazarta dyskusje na temat 'ktora droga pojechac zeby bylo najlepiej' i ruszylismy w strone zjazdu na autostrade.
Pierwsza miejscowka przez dluzszy czas nie przynosila efektu wiec poszlismy dalej. Bylo troche wasko i samochody jechaly juz dosc szybko ale jakos (nie liczac wielkiego 'diiiinnnnggg' Uli glowy o zakaz wyprzedzania ;P) udalo nam sie dotrzec na miejsce i juz po chwili siedzielismy w samochodzie. Zatrzymal sie bardzo impulsywny i roztrzepany Chorwat pracujacy w Niemczech wiec Ula byla glowna rozmawiajaca. Jechal pozegnac sie z mama przed powrotem do Niemiec. Na poczatku nie zrobil na nas najlepszego wrazenia. Szturchal i dziwnie zartowal. Pierwsza czesc podrozy zaliczylismy wiec do nienajlepszych, jednak pozniej wszystko sie odwrocilo. Choc Chorwat nadal byl szturchajacy i roztrzepany to wiedzielismy juz ze nie kryje sie za tym nic wrogiego ale on tak po prostu ma. Jadac (bardzo szybko) waska i kreta droga, zmierzalismy do granicy z Bosnia totalnie na okolo. W koncu dotarlismy do jego rodzinnego domu.
'Bog Baba!' tak kazal przywitac sie ze swoja 93 letnia mama. Babcia trzyma sie bardzo dobrze, poczestowala nas herbata, ciastkami i figami z ogrodka. Zartowala zesmy chudzi i ze mam brode jak cap ;)
Rowniez od Chorwata dowiedzielismy sie czegos co nurtowalo mnie odkad wjechalismy do Chorwacji. Co jakis czas na przydroznych bilbordach mozna tu zobaczyc zdjecia zolnieza z napisami 'HEROJ!' albo cos w stylu 'Nie pozwolimy niszczyc naszych bohaterow!'. Zastanawialem sie o co chodzi. Okazalo sie ze Chorwaci nie zgadzaja sie na sadzenie przed Trybunalem Haskim jednego z ich wysokich ranga wojskowych z czasow ostatniej wojny.
Jako ze juz prawie skonczylismy przygode z Chorwacja (jeszcze tylko Dubrownik) moge powiedziec ze prawie 15 lat po wojnie, nadal widac tu wiele nacjonalistycznych motywow. W bardzo wielu miejscach wisza flagi, przywiazanie ludzi do barw narodowych jest bardzo duze. Przy granicach widac tez sporo napisow, kierowanych zapewne do tych 'po drugiej stronie'... My staramy sie zachowywac przywilej obcego - bezstronnosc, neutralnosc.

W tym rejonie sa dwa przejscia graniczne. Mielismy spory dylemat ktore wybrac. Zdecydowalismy sie na to zmierzajace bezposrednio do Mostaru i tam pozegnalismy sie z naszym Chorwatem. Strzal okazal byc sie chybiony i po 20 min zatrzymal sie 'niemowa'. Tak go nazwalismy bo zamiast probowac mowic po chorwacku, ten za wszelka cene chcial przypomniec sobie niemieckie slowa. W ostatecznosci wszystko pokazywal na migi - JP2 na karcie kredytowej (pocalowal), wielka Chorwacje polaczana z Polska... Ogolnie byl bardzo podekscytowany faktem udzielonej nam, Polakom, pomocy. Przewiozl nas przez granice zalatwiajac cos z celnikami. Czulismy sie dziwnie bo w powietrzu unosil sie klimat jakiegos wyjatku robionego tylko dla nas... Na granicy to nie jest dobre uczucie.
Po chwili stania zaraz za przejsciem granicznym, zatrzymal sie mlody chlopak zmierzajacy do Sarajewa. Po nieco ponad godzinnej podrozy wysiedlismy w Mostarze - naszym pierwszym bosniacko-hercegowinskim miescie.

Wjezdzamy do kraju, w ktorym nad miastami zamias dzwonnic goruja wieze minaretow. Wjezdzamy do kraju w ktorym slady wojny to nie opuszczone domy ale sciany obsiane dziurami po kulach. Zaczynamy muzulmanska czesc balkanskiego polksiezyca!

Pierwsza ulica Mostaru wygladala dla nas dosc normalnie, wszystko wydawalo sie podobne. Wszystko zmienilo sie gdy zobaczylismy pierwsze zniszczone budynki.
W scianach roznej wielkosci dziury po kulach roznego kalibru. Widac gdzie strzelano po prostu w dom, a gdzie ktos celowal do kogos w srodku. Gdzieniegdzie wieksze dziury po artylerii. Wybite szyby, zawalone stropy...
Najwieksze wrazenie zrobil na mnie 'wrak' wielkiego banku przy Placu Hiszpanskim. Ogromny szklany kiedys budynek, teraz stoi pusty, a polacie szyb zmienily sie w pily ze szkla przytwierdzone do framug...
Po drugiej stronie placu stoi odbudowana szkola. Jeszcze kilka lat temu bylo tam tylko szesc sal lekcyjnych, teraz mieszcza sie tam az dwie szkoly (chorwacaka i muzlumanska) a pomarancziwe sciany wyrozniaja sie na tle zrujnowanych budynkow dookola placu. Ponoc jej odbudowa trwala ponad 6 lat. Wszystko przez biurokracje i korupcje. W skomplikowanym systemie administracyjnym kraju, kazdy nadal chce uszczknac cos dla siebie.

Pierwsze kroki skierowalismy oczywiscie do informacji tyrystycznej. Mostar to kolejne miasto na naszej trasie gdzie znalezienie hosta graniczy z cudem wiec potrzebiwalismy mieszkania.
Jakie bylo nasze zdziwienie gdy okazalo sie ze, w przeciwienstwie co Chorwackuego, Bosniackie pojecie tej instytucji jest duzo bardziej podobne do polskiego :) Pani za biurkiem jednym telefonem zalatwila nam transport do hostelu (10€) i pokoju (12,5€). Mile zaskoczeni roznica cen, wbralismy pokoj :)

Po wspanialym prysznicu (mostar to ponoc najgoretsze miasto w kraju) i mikro operacji usowania wielkiego babla z mojej stopy, poszlismy po obiad. Spagetti z tunczykiem wyszlo wspaniale i na dodatek zostalo jeszcze na kolacje :)

Po krociutkiej sjescie ruszylismy na spotkanie z jednym z niewielu aktywnych CSow w miescie - Ivanem. Nie mogl nas hostowac bo nadal mieszja z rodzicami i rodzenstwem ale zaprosil nas na kawe i opowiedzial o miescie, ludziach, podziale wprowadzonym podczas wojny, odbudowie szkoly... Swietnie sie rozmawialo :) Szkoda ze musial szybko uciekac. Jest producentem organizowanego co roku przedstawienia na podstawie dziel Shekspira. Projek jest realizowany we wspoloracy z profesjonalistami ze Stanow i Kanady.

Ruszylismy w strone starej szczesci miasta. Na szczescie bylo juz pozne popoludnie wiec waskie uliczki nie byly juz az tak zstloczone jak w ciagu dnia. Oczywiscie nie oznacza to ze bylo pusto - Mostar to bardzo turystyczne miasto i zawsze jest tu sporo ludzi. Tak czy tak bylo bardzo przyjemnie. Przeszlismy sie najstarszymi uliczkami. Wszedzie restauracje, stragany i sklepy z jezrami (miedziany rondelek do przyzadzania tureckiej kawy) i luskami przerobinymi na dlugopisy...

W koncu doszlismy do slawetnego mostu. Wysoka na ptawie 30m konstrukcja najpierw zostala symbolicznie wysadzona w powietrze podczas wojny zeby potem zostac symbolicznie odbudowana po wojnie. Film w pobliskim muzeum pokazuje oba wydarzenia. Ta czesc miasta byla calkowicie zniszczona,mzreszta nawet u w centrum, stoja jeszcze zniszczone budynki.

Po wieczornej sasiedzkiej pogawedce w kuchni, padlismy na lozka i zasnelismy natychmiast. Krotla (a moze wlasnie dluga ;P) noc w Splicie dala sie nam mocno we znaki.

1 komentarz:

  1. Bog baba ma oczywiscie całkowitą rzcje,ale muszę powiedzieć,że informacje o rybie ,kiełbaskach i co tam jeszcze zjedliście -brzmią uspokajająco. Ta-Sar

    OdpowiedzUsuń