piątek, 21 sierpnia 2009

Z Budvy w gory

Poranek byl bardzo szybki. Zamiast o 11tej (jak zapowiadal Vuc) wstalismy o 9tej i musielismy sie bardzo szybko zbierac bo nasz 6cio osobowy samochodzik byl natychmiast potrzebny w Podgoricy. Wedlug zapowiedzi zalapalismy sie na jazde do stolicy i po nieco ponad godzinie bylismy na miejscu. Wysiedlismy pod wielkim centrum handlowym idealnym na nasze gorskie zakupy i pyszne latte w mojej ukochanej Coscie :]

Przed 12ta stanelismy na drodze w strone Niksiczu. Postanowilismy pojsc za rada Zuzy i Travisa i tym razem sprobowac bez kartki. Udalo sie i po 20 min siedzielismy w pierwszym samochodzie. Sympatyczny kierowca podwiozl nas do Danilevgradu. Jednak najwazniejsze co powiedzial gdy wysiadalismy:
- Znacie Cece?
- Yyyy... Nie
I tak dostalismy chyba najbardziej fazowy prezent tej wyprawy - The best of Ceca.
Ceca to ponoc zona jednego z balkanskich dyktatorow (nie wiem ktorego), i gwiazda calych Balkanow, gwiazda na miare Mandaryny ;)

Nie zdarzylismy sie jeszcze dobrze przestac smiac z naszej wspanialej zdobyczy a juz siedzielismy w kolejnym samochodzie w drodze do samego Niksicu :) Zatrzymal sie Bosniak pracujacy w Podgoricy, wracal do domu - do Sarajewa. To byl kolejny bardzo przyjemny stop, on mowil w swoim a my w swoim jezyku i bylismy sie w stanie swietnie porozumiec :)

Droga z Niksicu do Zabljaka miala byc (i byla) wyzwaniem dnia. Waskie i bardzo krete gorskie drogi nie sprzyjaja ani stopowaniu ani wrazliwym zoladkom :/
Zatrzymal sie ex gracz waterpolo. Nie byl zbyt rozmowny ale dowiedzielismy sie ze Polska w te klocki raczej kiepska a w mniej werbalny sposob, ze Chorwaci (albo byli gracze waterpolo) nie umieja prowadzic jedna reka rozklekotanego Golfa po gorskich serpentynach :/ Przedwczesnie zakonczylismy podroz za Szawnikiem...
Z tamtad to juz tylko j jakies 30km do Zabljaka, turystycznego kurortu nad Czarnym Jeziorem. Zabrala nas 3ka Francuzow. Robili troche, ze tak powiem, wioche zachwycajac sie wszystkim co wiejskie i biedne, ale poza tym byli bardzo sympatyczni :)

Dojezdzajac do miasta nie wiedzielismy ktora gora nasza
- Moze ta? - zakret
- Ee nie no na pewno ta...
Z kazdym zakretem robilo sie piekniej a, jak okazalo sie pozniej, to byl dopiero poczatek :D
Szybkie zakupy w supermarkecie i piekarni (znalezlismy bardzo dobrze pakowalny i smaczny okragly chleb) i ruszylismy w strone pierwszego zaznaczonego na naszej zeskanowanej do palma mapie. Troche glupio bylo nie potrafic powiedziec sympatycznym Serbom, napotkanym zaraz za miastem, gdzie dzis spimy, ale coz 6€ za mape to jednak troche za duzo. Po kilkunastu minutach szukania szlaku schowanego miedzy domami (za kilka dni okaze sie ze wchodzac nieoficjalnym wejsciem zaoszczedzilismy 4€ :P) ruszylismy w gore. Bylo juz pozno (17:30) i troche sie martwilismy ze nie damy rady przed zmrokiem. Na szczescie kolejne drogowskazy, na swietnie oznakowanym szlaku, mowily ze mamy calkiem niezle tempo :)

Dotarlismy do doliny pod grania chwile przed zmierzchem. Zniszczona chata pasterzy to to czego dzis szukalismy :) Jeszcze przed rozbiciem namiotu a na chwile przed zachodem niewidocznego dzis slonca, zobaczylismy niedaleko cos na ksztalt dachu, jednak nie bylo juz czasu i zostalismy rozbijajac namiot przy resztkach koliby. Niebo nie zachwycalo przejrzystoscia co nie napawalo nas optymizmem na jutro ale na szczescie nie bylo zimno - jutro i tak dzien aklimatyzacji w drugim obozie :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz