czwartek, 30 lipca 2009

24 - 25.07.09 - Do Rovinj w Chorwacji

Zaraz po skonczeniu pisania poszlismy na ostatni spacer po Piranie, ktory mial sie skonczyc updatem bloga w Caffe Neptun. Skonczyl sie w Caffe Teater na koncercie Carlosa - Wlocha z gitara grajacego klasykow (Presleya,...) :P

Rano wstalismy wczesnie bo przed nami spory dystans i przede wszystkim pierwsza prawdziwa granica. Michaela, nasza gospodyni, zaprosila nas na pozegnalna kawe. Gadala jak najeta, o swoim synu, o jego pracy, pytala o nasza wyprawe, a my kiwajac glowami lapalismy sie pojedynczych slow zeby zrozymiec choc kontekst naszej "rozmowy".

Obdarowani nektarynkami ruszylismy przed siebie. Na poczatek 2km podejscia na szczyt klifu pod ktorym zbudowano miasto - godzina w tym upale i juz jestesmy mokrzy.
Drugie sniadanie czyli tradycyjnie chleb z nutella, weszlo nam blyskawicznie :)

Najedzeni i szczesliwi rozstawilismy sie z kartka 'HRVATSKA' na, jak sie nam wydawalo, swietnej miejscowce. Ale albo Chorwacja nie jest juz tak popularna jak jeszcze rok temu (falsz dowiedziony pozniej) albo my wygladamy jak zbiry (ze to falsz to sie chyba wszyscy zgodzimy ;P ) albo po prost skonczyla sie nam dobra stopowa passa :/ Czekalismy ponad 1h 40min :/ Ula zaczela juz nawet czytac ksiazke na moich zmianach, ja zaczalem prowadzic badania ilosciowe na temat "Srednia ilosc samochodow z obu dostepnych kierunkow na ture a czas lapania stopa". Nie wiem co Uli wyszlo z czytania ale ja powiem ze na 10cio minutowa zmiane przypadalo ok. 100 samochodow wiec w ciagu calego tego czasu na tym 'swietnym' skrzyzowaniu minelo nas jakies 1000 samochodow. Zabral pewnie 1001 :D

Zawsze wiedzialem ze ludzie z Renault Twingo sa w porzadku, zabral nas jeden z nich. Dwudziestokilku latek jadacy do Umagu. Mial nas dowiezc do pierwszego duzego skrzyzowania za granica ale te granice najpierw trzeba bylo przekroczyc. Nasza pierwsza prawdziwa granica :) Koniec UE, koniec Shengen, wyjezdzamy naprawde :)
Kazdy kto widzial zdjecie w moim paszporcie wie, ze wygladam tam ni mniej ni wiecej tylko jak kolumbijski przemytnik kokainy ;) Dwa lata temu pani ukrainskiej celnik tez sie nie podobalem ale nic nie zrobila. Celik chorwacki taki latwy juz nie byl.
- Dober dan! - kierowca podaje paszporty
- Dokad? - spojzenie na jego paszport, ok.
- Ja do Umagu. A to 'sztopery' oni do Rovinja... - celnik patrzy na paszport Uli, ok.
- Sztopery? Do you speak english?
- Yes we do - odpowiadamy z usmiechem na twarzach a celnik dociera do mojego przemytniczego paszportu.
- Prosze zjechac na parking...
Bylo nam glupio wobec naszego kierowcy bo opoznialismy pewnie jego podroz, okazalo sie jednak ze on tez pierwszy raz wjezdza do Chorwacji i podchodzi do tego tak jak my czyli z usmiechem - jeszcze. Celnik kazal wysiasc z samochodu i pojsc za nim do budynku, do srodka wszedlem jednak tylko ja - nadal usmiechniety bo przeciez wszystko z nami w porzadku. Mina zrzedla mi dopiero gdy posadzony na krzesle uslyszalem ze ow celnik specjalizuje sie w wyszukiwaniu przemytnikow narkotykow i ze w zasadzie moze ze mna zrobic wszystko :| Od kontroli osobistej po areszt. Ale wystarczy ze sie przyznam tak jak inni (bo bylem juz ponoc 11ty dzis), zwazymy, opieczetujemy i bedzie na tzw. "uzytek wlasny".
- Nic nie mam, nawet nie pale papierosow...
- Why are you lying to me?
I jeszcze kilka wymian tych samych przeformulowanych zdan az w koncu:
- Ok, to teraz idz i powiedz Urszuli to co ja ci powiedzialem.
Wszedlem zamieniajac sie miejscami z naszym kierowca. Ledwo zdazylem wytlumaczyc Uli o co chodzi i juz za plecami slyszymy:
- No to co macie mi do powiedzenia?
- Nic, nic nie mamy...
Puscil nas i pojechalismy dalej choc ochloniecie zabralo nam chwile.

Dojechalismy do zjazdu na Umag i dotarlo do nas ze nareszcie jestesmy za prawdziwa granica - jestesmy w Chorwacji :D

Milczacy stop przewiozl nas przez jedna z dziwniejszych autostrad na swiecie - jednopasmowa :o
Wysadzeni na zjezdzie zlapalismy pierwszego kobiecego stopa w tej podrozy. Bosniaczka, byla stoperka, mieszkajaca nawet kilka lat w Krakowie, zabrala nas do Rovinia.
Pierwsze co rzucilo nam sie tu w oczy to maly rozdzwiek miedzy naszym i chorwackim rozumieniem niebieskiego 'i'. U nas to miejska (darmowa) informacja turystyczna, tu to wszystko co ma najmniejszy nawet zwiazek z turystami a dokladniej z pieniedzmi turystow. 'Tourist Agency' sa tu na kazdym rogu, szkoda tylko ze tak malo mozna w nich zalatwic. W wiekszosci po prostu sprzedaje sie wycieczki po morzu, w innych bookuje hotele. Na szczescie w wykopanym z plecaka przewodniku (dzieki Wojtek!) znalezlismy w koncu 'Tourist Infirmation' :) Szkoda ze dopiero nastepnego dnia ;)
Caly dzien probowalismy sie dodzwonic do Ifo, naszego hosta mieszkajacego niedaleko stad, jednak za kazdym razem gdy wciskalismy zielona sluchawke, pani Chorwatka mowila do nas cos cieplym glosem, chorwackim glosem. Mocno podlamani siedzielismy na brzegu oprozniajac garnek owocow z jogurtem.
Zdecydowalismy sie na noc w parku, ktory pozniej (przewodnik ;P) okazal sie czyms w rodzaju ogrodu botanicznego. Miejsce bylo bardzo dobre, powiedzialbym nawet ze wygladalo jak male pole namiotowe - dla nas idalne :) Namiotu jednak nie rozbilismy bo badz co badz to park i wybijac sie nie trzeba. W nocy mielismy wiec powtorke z wszystkich naszych dotychczasowych nocy pod chmurka.
Tak jak w Peniaflorze i Barbate niedaleko byla impreza - techno do 6tej.
Tak jak w Penaflorze odwiedzily nas zwierzaki - tym razem jez :)
I tak jak w Tarifie, Ula obudzila sie z okiem 'podbitym' przez komary :/ Na szczescie bylismy przygotowani i Zyrtek razem z wapnem szybko pomogly :)
Rano zjedlismy sniadanie nad morzem - chleb, nutella i upragniona kawa :) W miescie znalezlismy wlasciwa informacje turystyczna, zdobylismy mape i info o wi-fi. W tej chwili telefon Uli zadzwonil...

1 komentarz:

  1. widac ,że humor cie nie opuszcza ,synku.To chyba naprawdę odbywasz "podróż życia'.A co to za żarty z przemytników? To bardzo cięzki kawałek chleba jest.Uwazujcie se na grype swińską ,hej!Tata-sarata

    OdpowiedzUsuń