piątek, 17 lipca 2009

13-14.07.09 - Wielkie wegierskie solszalajzing

Wyjasnienie: postanowilismy zmienic koncepcje bloga i pisac o calych miastach/miejscach a nie o pojedynczych dniach.

Rewelacja! Budapeszt naprawde nas zachwycil ale nie zachwycil nas tak po prostu, normalnie. Zachwycil nas podwojnie! :D

Musze przyznac, ze przed wyjazdem z Krakowa nie docenialem tego miasta. Wydawalo mi sie ze zobaczymy wielki parlament o ktorym snila Ula, polazimy po miescie, zrobimy mala rozgrzewke przed glowna czescia wyprawy, ze to bedzie po prostu przystanek w drodze do prawdziwych atrakcji, ... NIE! Skale mojej pomylki mozna przylozyc jedynie do dwoch miar: wielkosci i mnogosci architektonicznych arcydziel tego miasta albo jego klimatu.

Na poczatek o wegierskiej manii wielkosci.
Po prawie calym dniu spedzonym w samochodzie oboje mielismy spora ochote na cos cieplego do jedzenia, Gabor zaproponowal omleta wiec w trojke poszlismy na pierwsza konfrontacje z wegierskim sklepem, ktory okazal sie (dzieki bogu) samoobslugowy choc (niestety) nie najtanszy. Po polowicznie wygranym boju z brudna patelnia, nasz omlet zamienil sie w jajecznice, w dodatku nie najsmaczniejsza :( Najwyrazniej na dzien mamy przewidziany tylko jeden "skill", dzis bylo to lapanie fantastycznych stopow ;)
Wieczorem wyszlismy na spacer po nocnym Budapeszcie i juz wtedy miasto zaczelo nas zachwycac i od razu zachwycac podwojnie.
Skupmy sie jednak na manii wielkosci. Zamek, a raczej palac i grod (palac nie ma osobnych murow jak Wawel) w Budzie to pierwszy dowod w sprawie "Wegrzy vs reszta swiata" - jest ogromny! Kolumny, schody, mury (najfajniejsze), wszystko tu jesli naprawde nie jest najwieksze to na pewno jest zbudowane tak zeby na takie wygladalo. No i ile tego wszystkiego :o Wszedzie gdzie do tej pory bylismy byla jakas architektonicznie swietna budowla. Plaza mejor w Madrycie, most w Rondzie, palac w Granadzie... jedna, dwie, max trzy budowle. Budapeszt ma ich na peczki! Wielkie i wspaniale jest tu doslownie wszystko co tylko dalo sie takim wybudowac. Parlament, plac bohaterow, muzeum narodowe i sztuki wspolczesnej, pomnik na czesc bojownikow o wolnosc (widziane dokladniej nastepnego dnia), most lancuchowy, wszystko ma tu w sobie cos wielkiego i majestatycznego, nawet muzeum rolnictwa w 'zamku drakuli' ;)

Juz tego wieczora zauwazylem cos odrozniajacego to miasto od wszystkich innych miast w ktorych do tej pory bylem i tu pojawia sie ten kluczowy element ktorym Budapeszt chwyta nas za serca. Dlugo myslalem jak to sformulowac: Budapeszt z miasta socjalistycznego stal sie miastem spolecznym, socjalnym ale w tym kulturowym/integracyjnym znaczeniu. Angielskie 'socializing' mogloby stac sie jego mottem. Podczas wieczornego spaceru wszedzie widzielismy ludzi, na trawie, na murkach, wszedzie byli ludzie. Smiali sie, bawili popijajac piwo z puszki. Kulturalnie, bez pijactwa, po prostu, normalnie. To tak jakbysmy w Krakowie spotkali sie pod Bagatela zeby podejsc do parku Jordana albo na bulwary pod Wawelem, zeby posiedziec razem na trawie przy piwie, wsrod setek innych podobnych nam - bez strachu przed policja, spokojnie i relaksujaco...
Pierwszym apogeum tego szoku bylo miejsce w samym centrum miasta. Gabor wspomnial ze mieli wybudowac opere ale cos poszlo nie tak i na skonczone fundamenty polozono tylko szlko. Na dole teraz stoja stoliki i bar, a na gorze, na szkle i trawie siedza ludzie. Rozmawiaja, smieja sie, graja na gitarze, tworza...

Nastepnego dnia ruszylismy w samotna podroz przez miasto. I znowu to samo. Po parlamencie w pelnym sloncu i czizie w Maku ladujemy na magicznej wyspie - wielkim (a jakze ;) ) parku na Dunaju. Jest 35st w sloncu a my w glowie mamy tylko te dwie jedyne mysli - woda i zimna. Wyspa to kolejne, o ile wspanialsze, miejsce spotkan. Jednak najwazniejsza jest tu fontanna - dzialajaca ( ;) ), wielka, z zimna woda i (co najwazniejsze) z miejscem na nogi :D Marzenia sie spelniaja ! Spedzamy tam dwie godziny i wracamy do domu, gdzie ja zabralem sie za uswiadamianie nam ze w swoim geniuszu nie zabralem adaptera do kart i od tera musimy ostro kombinowac z blogiem :/ Ula natomiast, za przygotowyzwanie pierwszych w jej zyciu ´own made´ racuchow :D Wyszlo jej przewspaniale, przepysznie i w ogole z powidlem Gabora smakowalo prawie jak w domu :)

To miasto ma tylko jedna wade - mieszkaja w nim Wegrzy, a Wegrzy jak wszyscy wiemy, mowia po wegiersku - najbardziej niezrozumialym i trudnym do zapamietania jezyku swiata. Wszystko rozbija sie o skojarzenia, bo zadnego z ich slow nie da sie z niczym 'naszym' skojarzyc. Jedynym punktem laczacym oba jezyki jest... Tam taram tam ! wazon ;D

Jutro jedziemy do Evy w Zlatolicach.

PS: Na Picasie sa tez nowe zdjecia :D nie udalo nam sie ich poobracac wiec se poradzcie ;P

3 komentarze:

  1. a gdzie link na picase?

    zgadzam sie, budapeszt jest pieknym miastem, z wyjatkowa atmosfera, ktorej nie dal rady zniszczyc komunizm, ktory sie temu miastu i tym ludziom zdarzyl tylko na moment. Mysle, ze jest troche inaczej, niz piszesz - Budapeszt nie "stal sie" inny po komunizmie, on "wrocil do siebie", takim, jaki byl, w nowej Europie.

    Polecam spacer po zydowskiej dzielnicy Budapesztu!

    dobrej podrozy i chcialabym znowu zobaczyc most lancuchowy :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej Natalia, dzieki za komentarze!!!! :) na picase wejdziesz jak klikniesz na zmieniajace sie zdjecia w prawym gornym rogu bloga.

    Pozdrawiamy :)

    OdpowiedzUsuń
  3. hallo to ja mama!!! Wracają wspomnienia młodości. Czy most łańcuchowy to most św. Małgorzaty? Gratuluje Uli racuchów :-) Zdolna bestia. :P

    OdpowiedzUsuń