piątek, 24 lipca 2009

18-19.07 - Bled; W obozie slowenskich harcerzy z liceum

Gdy o 13 Juliji jeszcze nie bylo w domu, zaczelismy sie ostro
denerwowac czy zdazymy dotrzec tego dnia do Bledu. Albo nad jezioro
Bohinj, obojetne, bo hosta w Bledzie mielismy umowionego dopiero na
nastepna noc. Dzien zapowiadal sie pechowo, ale rozpoczal sie
zaskakujacy ciag przypadkow doprowadzajacy do tego, ze pisze tego
posta w takich a nie innych okolicznosciach w Piranie. Ale o tym
pozniej :)

Tak czy siak, w sobote 18 lipca lalo jak z cebra wiec i tak trudno by
bylo zlapac stopa. W koncu opuscilismy mieszkanie Juliji i sluchajac
jej zapewnien o idelnym miejscu dla stopowiczow poszlismy na zachod
miasta, w przerwie miedzy jedna ulewa a druga. I owszem, byli tam
stopowicze, ale jadacy na wybrzeze. Poradzili nam, zeby pojechac
autobusem na polnoc Ljubljany. Po drodze w niebie pekla rura i gdyby
nie kurtki przeciwdeszczowe to bylibysmy cali przemoczeni. Pod wiata
przystanku czulam sie jak na statku podczas sztormu, albo przynajmniej
mysle ze tak wlasnie jest na statku podczas sztormu tyle ze nie bujalo
;)
Na dalekiej polnocy osiagnietej autobusem nr 1 dalej troche padalo,
ale nie poddawalismy sie. Pokonwersowalam sobie z 70-cioparoletnim
Amerykaninem o podrozach i stopowaniu, ktory nie slyszal o Jacku
Kerouacu ale cos mu switalo przy beat generation :) Potem doczepil sie
do nas jakis Sloweniec za wszelka cene probujacy nas przekonac ze na
pewno nie uda nam sie dotrzec do Bledu...

O 18 napisalam smsa do Juliji czy jesli nie zlapiemy nic do 19 to czy
moglibysmy zostac u niej jeszcze jedna noc. W momencie gdy wcisnelam
"wyslij" zatrzymal sie samochod :) Julija odpisala ze oczywiscie
mozemy zostac. Ale jedziemy! :)

Chlopak, ktory nas podwozil, akurat skonczyl liceum. jechal na oboz
harcerzy w poblizu Bledu i zaprosil nas zebysmy pojechali z nim. No to
pojechalismy :) Towarzystwo bylo w wieku licealnym i niezbyt sie nami
interesowalo, gadalismy w sumie z jedna dziewczyna w naszym wieku,
Brina. W toku rozmowy wyszlo, ze jej rodzina ma dom w Piranie i w
sezonie wynajmuje pokoje. Brina obiecala zadzwonic do mamy i zapytac,
czy nie moglibysmy sie tam zatrzymac, nawet na karimatach na balkonie.
Jej mama nie jest zbyt chetna przyjmowac znajomych Briny i kiedys
chciala od nich po 20 euro za noc, ale warto sprobowac.
Wieczor spedzilismy grajac w karty z licealistami. Ten wieczor
zaliczamy do najbardziej nieprawdopodobnych w naszej podrozniczej
karierze :)

Po dosc chlodnawej nocy w namiocie podziekowalismy za wszystko,
pozegnalismy sie i ruszylismy do Bledu. Po jakiejs godzinie stanelismy
nad jeziorem :) Mielismy czas do 18 - wtedy Urban mial nas zabrac na
nasza blejska sofe. Popstrykalismy zdjecia, wspielismy sie na zamek,
wypilismy kawe w fajnej kafejce (gdzie zdobylam swietny plakat z
Dalim!) i gleblismy sie na trawce nad jeziorem. I tu pojawia sie druga
wazna a zupelnie przypadkowa osoba w naszej podrozy, Australijczyk.
Dopiero co przyjechal z lotniska z Ljubljany i chcial zadzwonic bo
jego telefon nie dzialal. Dalam mu swoj, podziekowal i poszedl.
Jeszcze wroci, ale o tym Kuba :)

Urban zrobil u siebie nalesniki z domowej roboty morelowa marmolada,
pokazal zdjecia z Piranu i Sycylii, pogadalismy troche i poszlismy
spac po 22 bo na drugi dzien ruszamy z domu o 6.15 - nasz host do
pracy, my na Triglav :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz