czwartek, 6 maja 2010

u kresu podróży - nareszcie Stambuł!!!

Wydostanie się z Salonik to nie lada wyzwanie... Plątanina obwodnic, autostrad, dojazdówek, dróg we wszelkie możliwe kierunki... Chyba 3 samochody nas wiozły aż dotarliśmy w odpowiednie miejsce skierowane już poprawnie na Stambuł! Jeden z nich to auto Nika, który ledwo się wpakowaliśmy zapytał "i co, pewnie jesteście couchsurferami? I to z Polski?" :D Okazało się, że dopiero co się zalogował i dostał requesta od pary Polaków :) Ale tym razem nie od nas, czyli metoda pisania do nowych ludzi nie jest wykorzystywana tylko przez nas ;) Umówiliśmy się, że przenocuje nas w drodze powrotnej ze Stambułu, czyli nie ma to jak mieć szczęście :D

Po Niku był małomówny Grek, który dowiózł nas w okolice Kawali, potem tir (już drugi!!! :D) z którym w ogóle nie mogliśmy się dogadać (chyba Bułgar), ale jak wysiadaliśmy to dał nam siatkę brzoskwiń i 10 euro "na kawę" :D Zostaliśmy więc na parkingu dla tirów przy autostradzie. I tam poznaliśmy jedna z osobowości (osobliwości :D) tej podróży - Hasana :D

Hasan to Turek pracujący od 20 lat w Niemczech, jadący do domu odwiedzić matkę. Samochód wypakowany miał WSZYSTKIM - od żarówek po jedzenie ;) Ucieszył się bardzo jak zapytaliśmy czy możemy z nim jechać do Stambułu (zapewne zwiększylibyśmy jego wiarygodność na granicy) i zaczął przepakowywanie i upychanie :D Kuba miał spokój, bo rozmawiałam z naszym kierowcą po niemiecku :) Na granicy na szczęście nie było problemów, ale widok żołnierzy z długą bronią wywołał u nas ciarki na plecach. Mieliśmy krótki przystanek w jakiejś miejscowości, żeby Hasan mógł doglądnąć kupionego przez siebie mieszkania, potem dłuższy przystanek na "tradycyjną turecką zupę, której koniecznie musimy spróbować". Z niechęcią, ale zjedliśmy, i dobrze że zapytała o jej skład dopiero po wyjściu z restauracji - były to zwierzęce żołądki pokrojone na małe kawałki i ugotowane w mleku........ i już mam odpowiedź na pytanie o najbardziej dziwaczną potrawę jaką jadłam :/

W Stambule umówieni byliśmy na placu Taksim z parą studentów o imionach Ezgi i Sabri - nie wiedzieliśmy które imię jest dziewczyny a które chłopaka :P Okazało się że Sabri to chłopak ;) Z Hasanem wymieniliśmy się numerami i umówiliśmy się na następny dzień na wycieczkę gdzieś na wzgórze żeby zobaczyć Stambuł nocą z wysokości :)
Poszliśmy z Ezgi i Sabrim do mieszkania ich znajomych (ich współlokatorka zatrzasnęła mieszkanie i wzięła klucz....) i prawie od razu padliśmy do spania.

Pierwszy pełny dzień w Stambule spędziliśmy spacerując po północnej stronie Złotego Rogu, czyli nowszej dzielnicy Galatasaray. Wieczorem przepłynęliśmy statkiem (komunikacja miejska!) na stronę azjatycka miasta, na plażę Kadikoy. Z wody zobaczyliśmy most na Bosforze zmieniający kolory niczym galeria krakowska i poczuliśmy się wyjątkowo myśląc, że to nasza pierwsza wizyta w Azji :) Na plaży było spotkanie CSów - chyba ze 30 osób z różnych krajów siedzących na trawie, pijących piwo i zajadających chipsy ;) Było super!

A najciekawszy był powrót ;) Poznany na spotkaniu miejscowy obiecał odprowadzić nas do naszych hostów bo mieszkał w pobliżu więc wróciliśmy razem (tym razem autobusem przez most :)). Dotarliśmy do naszej dzielnicy i nasz przewodnik pokazał nam naszą ulicę. Podziękowaliśmy i sobie poszedł tyle że.... to nie była nasza ulica ;) Na tabliczkach jak byk stoi poprawna nazwa, ale wygląda zupełnie inaczej niż za dnia :/ Otwieramy mapę i... podjeżdża radiowóz :D Byłoby dobrze, gdyby mówili po ang ;) niestety :P Jednak musieliśmy wzbudzić zaufanie jako zagubieni turyści (z plecakiem i mapą w środku mieszkalnej dzielnicy :D) bo wpakowali nas do radiowozu, zadzwonili gdzieś, pokminili nad mapą i... wycieczka krajoznawcza ;) W końcu się udało. W międzyczasie zdzwoniliśmy się z Sabrim który już wyszedł na poszukiwania i nagle widzimy go przed samochodem. Policjanci nagle przestali już być tacy mili jak przedtem i Sabri musiał się dość mocno tłumaczyć... Wszystko się skończyło dobrze, a problem polagał na tym, że są dwie ulice o identycznej nazwie....... :D

W domu okazało się, że mamy nowego współlokatora :) Swan był z Kanady, z pochodzenia Wietnamczyk :) Drugi dzień w Stambule spędziliśmy spacerując z nim i poznanym na spotkaniu w Azji (:D) Turkiem. Zobaczyliśmy pałac Ataturka (z zewnątrz), przepiękną i zapierającą dech w piersiach Hagię Sophię (już ze środka..... rewelacja), czyli kościół przerobiony na meczet który teraz jest zdesakralizowanym muzeum. Chrześcijańskie mozaiki zostały na szczęście tylko zamalowane przez muzułmanów i teraz można zobaczyć ich pozostałości... przepięknie tam jest. W ramach odpoczynku zjedliśmy rybę w chlebie pod mostem (most nad Złotym Rogiem, pod którym jest ciąg knajpek i restauracji :)). Popołudniu - Błękitny Meczet, w którym w porze modlitwy więcej było turystów niż modlących się... Był to jeden z najlepszych dni tej podróży :)

Trzeci dzień w Stambule to Wielki Bazar z Sabrim (mógł z nami pospacerować bo w piątki nie pracował). Swan kupił fajkę wodną, my piękny stalowy czajniczek do parzenia herbaty :D Od Sabriego dostaliśmy oryginalną turecką szklaneczkę i już mieliśmy komplet :) Wieczorem Swan postanowił przygotować wietnamską kolację, więc poszliśmy do sklepu i wydaliśmy większość naszej pozostałej kasy na przeróżne składniki ;) Wspólne gotowanie było prześmieszne, bo Swan musiał mieć oczywiście drewniane pałeczki do mieszania mięsa, sałaty usiało być o 10% więcej niż nakroiliśmy, a orzeszki trzeba było otrzepać z soli bo nie było zwykłych ;) Potrawa polegała na tym że na talerzu znajdują się poszczególne warstwy (kolejność bardzo ważna!) - liście sałaty, ryż, wołowina, listki mięty, pokruszone orzeszki ziemne i sos. Wyglądało to wszystko pięknie, a najbardziej podobał mi się właśnie ten porządek na talerzu. Siadamy do stołu, każdy z drewnianymi pałeczkami i puszką piwa w garści, a Swan mówi "no to teraz trzeba wszystko wymieszać" :D:D:D I oto poznaliśmy sekret kuchni wietnamskiej - najpierw trzeba nacieszyć oko, potem brzuch ;)

Przez resztę wieczoru budowaliśmy korytarze w kopalni i szukaliśmy złota (gra Sabateur). Przygoda w Stambule dobiegła końca....

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz